Chciałem poczekać z tym wpisem do czasu przeczytania książki „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza” autorstwa Dominika Szczepańskiego, która być może coś by wyjaśniła, ale uznałem, że zasadniczo nie będzie ona miała wpływu na moją opinię. Zatem – zapraszam.
Rok temu tragedia na Nanga Parbat wstrząsnęła górską częścią Polski, a echa akcji ratunkowej po Elisabeth i Tomka dotarły do najdalszych zakątków himalajskiego świata. Tłem tych dramatycznych wydarzeń było zimowe (drugie w historii) wejście na „Nagą górę”. To nie czas i miejsce na opisywanie Tomkowych motywacji, zapewne znakomicie zrobi to Dominik Szczepański w książce „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza” (premiera miała miejsce wczoraj, 23.01.2019). Skupię się na zagadnieniu „Czy Mackiewicz i Revol byli na szczycie?” oraz innych nawiązujących do tematu. Pytanie o prawdziwość zeznań Eli powraca jak bumerang od czasu, kiedy Francuzka pierwszy raz zabrała głos po głośnej akcji. Uważam, że w kontekście tego co się wydarzyło (śmierć uczestnika wyprawy), fakt wejścia/nie wejścia na szczyt nie ma żadnego znaczenia. Tomka z nami nie ma i to jedyna rzecz jaką da się udowodnić. Reszta to relacja Elisabeth, ale setki, jeśli nie tysiące, osób nieustannie zastanawiają się czy Tomek i Eli weszli na Nanga Parbat? Zadają pytania. No bo jak to tak, bez zdjęć? Bez pomiaru GPS z niebieską kropką naniesioną na mapę? Bez kawałka szmatki zabranej ze szczytu? A no bez. Bez tego wszystkiego i tak wierzę Elisabeth. Dlaczego?
Wierzę Revol, bo jej dotychczasowe zachowanie nie daje podstaw do tego, by wątpić w jej relację. Bystry obserwator natychmiastowo skontruje: „Tomek nie wierzył w wejście na Nangę autorstwa Simone Moro, Alexa Txikona i Aliego Sadpary, dlaczego mamy wierzyć na słowo, że Tomek wszedł, skoro Eli nie ma zdjęć?” Wejście wspomnianej trójki jest znakomicie udokumentowane, są filmy, zdjęcia. Bez tego wszystkiego i tak wierzyłbym w ich wejście. Właśnie dlatego, że środowisko wierzy sobie na słowo, niezależnie od tego, czy to skały, Tatry, Alpy, Hindukusz czy Himalaje. Nie wyobrażam sobie okłamać znajomych mówiąc, że wszedłem na górę, albo ukończyłem drogę wspinaczkową w takim czy innym stylu, nie robiąc tego. Po pierwsze – świadczy to o mojej i tylko mojej słabości, po drugie – na kłamstwie, zwłaszcza w tym środowisku, zawsze więcej się traci niż zyskuje. Czy zatem himalaistom nie zdarza się kłamać? Owszem, zdarza. Uczestnicy wyprawy na południową ścianę Lhotse w 1989 roku, na której to wyprawie zginął Jerzy Kukuczka, kłamali mówiąc, że ciało Jurka zostało pochowane w szczelinie. W rzeczywistości nigdy go nie odnaleziono, a przyjęta historia służyła tylko temu (albo „aż”), by po tym tragicznym zdarzeniu pani Cecylia z dziećmi miała za co żyć. A może też i temu, by poczuła się lepiej w pierwszych chwilach po stracie męża? Tego nie wiemy. Gdyby postąpili inaczej Jurek uznany by został za zaginionego, a rodzina nie zobaczyłaby ani grosza. Czy taki ruch był słuszny moralnie? Niech każdy odpowie sobie sam, zgodnie z własnym sumieniem. Ja nie potrafię.
Himalaiści kłamią też na temat swoich osiągnięć. Słoweński wspinacz Tomo Cesen twierdził, że samotnie pokonał południową ścianę Lhotse, tę samą, na której zginął Kukuczka. Po jakimś czasie okazało się, że wcale tam nie wszedł. Na himalaistę spadła fala krytyki. On sam tłumaczył, że uległ światowym trendom, zadurzył się w sukcesie, pragnął go na tyle,że nie był w stanie oprzeć się pokusie kłamstwa. Innym razem Eun-Sun Oh, koreańska wspinaczka, próbowała przekonać świat, że weszła na Kanczendzongę, a tym samym stała się pierwszą kobietą, która zdobyła Koronę Himalajów i Karakorum. Poważna rzecz, pierwsza kobieta z kompletem ośmiotysięczników. Tydzień po jej rzekomym sukcesie na szczycie trzeciej góry świata stanęła Kinga Baranowska, która w drodze na szczyt i po jego osiągnięciu nakręciła film. Fragmenty tegoż posłużyły jako dowody, że Koreanka wcale na Kanczendzondze nie była. Dociskana przez opinię publiczną pokazała zdjęcie ze szczytu, na tle skał. Ale zaraz… skały? „Od kiedy na szczycie Kanczendzongi są jakieś skały?” pytali himalaiści. Wspinacze spodziewaliby się połaci śniegu, nie kamieni. Później już „jakoś poszło”, niedoszła triumfatorka kobiecego himalajskiego wyścigu zaczęła się miotać w zeznaniach, zmieniając co chwilę wersję wydarzeń i opis drogi na szczyt. Nikt jej nie uwierzył i chyba już nie uwierzy. Nie „kręciła” za to Hiszpanka Edurne Pasaban, która kompletowanie Korony Himalajów i Karakorum zakończyła w 2010 roku i to ona jest uznawana przez środowisko za pierwszą kobietę ze wszystkimi ośmiotysięcznikami na koncie.
A wiecie, co jest tym wszystkim najzabawniejsze? Pasaban na to też nie ma dowodów, ale w jej przypadku, jak również dziesiątek, jeśli nie setek innych wspinaczy i wspinaczek, nikt nie udowodnił jej kłamstwa, tak jak było w przypadku wspomnianych Słoweńca i Koreanki. Wszyscy sobie wierzą, chyba, że swoje wątpliwości potrafią poprzeć dowodami. Bogiem a prawdą – wydaje się, że na chwilę obecną jedynym, w stu procentach wiarygodnym, dowodem na zdobycie szczytu jest zdjęcie z wierzchołka. Biorąc pod uwagę ten warunek – chyba nie ma w pierwszej dziesiątce pierwszych zdobywców Korony Himalajów i Karakorum wspinacza, który byłby w stanie udowodnić wejście na każdy z czternastu ośmiotysięczników. Właśnie dlatego w tym wypadku ciężar dowodowy spoczywa na barkach oskarżającego. Jeśli nikt nie jest w stanie rzeczowo udowodnić, że Elisabeth i Tomek 25.01.2018r nie byli na szczycie Nanga Parbat, to należy uznać, że byli. A to, że Tomasz nie wierzył w pierwsze zimowe wejście na Nanga Parbat autorstwa Simone, Alexa i Aliego… No cóż.
Nanga Parbat (8126m) |